JAN – WIERSZE

SMEREK

Góry
Dookoła góry
Na zielono malowane
Splecione uściskiem dolin
Otwierają
I zamykają
Wybór spojrzenia
Skąd
I gdzie pójdziemy
Gdy ciepły wiatr
Wysuszy pot
A w pamięci
Smerek
Znajdzie miejsce dla siebie


SMRECZYNA 58

U Ani w Smreczynie
Przy krawędzi
Ziemi i nieba
Czas jest refleksją i nadzieją
Co ponad Smerkiem
Wetlińską
I zarysem Caryńskiej
Szybuje spojrzeniem
I szeptem pyta echo
Czy to już pora
By wykrzyczeć
Swoje marzenia


BESKID ŻYWIECKI

Pomalowany krajobraz
posiadła zieleń lasu
stojące naprzeciw wzgórza
kusiły krągłością kształtów
a otwarte oczy
chłonęły nieskończone spojrzenie
by wieczorem
coś podpowiedzieć
gdybym pominął
kolejność zdarzeń
w tym obrazie


NAD WETLINĄ

Przełknąć ogień nalewki
U Janusza Grzecha
To nie grzech
Na przekąskę wspomnienia
Że życie
Na przekór
Dalej trwa
I wciąż zaskakuje
Jak widok Zuzi
Lisicy
Co pilnuje domu
Zamiast psa
A z za okna na taras
Smerek
Wetlińska
I przymglona Caryńska
Niczym starzy znajomi
Patrzą
I akceptują mnie
Milcząc
Przez grzeczność


ODPOWIEDŹ

Dobrze
To już było
I tylko żal pozostał
Że tak krótko
A czas
Który nie zna litości
Nawet nie spojrzał
W naszą stronę
I wszystko zostawił
Rozpoczęte


DO NOCY

Dziś nie zapalę gwiazd
Otocz mnie
I przytul do siebie
Chcę być sam
I tylko sam
A dookoła ty
Pełna moich snów
Proszę
Spełnij tylko te
Które uśmiechem
Przetrwają do świtu


DO DNIA

Dniu
Niepomny
Który to już jesteś
Wiedz
Że wciąż
Oczekuję na ciebie
I z ciekawością
Otwieram oczy
By zobaczyć
Czy potrzebujesz mnie
A jeżeli tak
To wiem
Że jeszcze żyję


……….

Stworzony by kochać
Pełny podobieństwa
Jak mam rozumieć
Swoją obecność
Na tle Twojej woli
Może
Ja też
Mam coś do powiedzenia
Kogo wybieram


OCZEKIWANIE

Z nikąd do nikąd
Nie ma żadnej drogi
Jest
Chwilowe oczekiwanie
Czy sprawdzi się
Data zgonu


GÓRY

Kocham góry
Tylko w górach
Ziemia
Naprawdę jest pod stopami
A niebo
Stoi otworem
Na wyciągnięcie dłoni
Wystarczy tylko
By czas
I miejsce
Spotkały się razem
I najlepiej
By jeszcze
Sprzyjała pogoda
Bo wówczas pamięć
Jest wyraźna
I można tęsknić
Za powrotem


WIARA

Odpowiem za wszystko
I na wszystko
Jak zapytasz
Dlaczego
Ale
Gdy będziesz milczał
I w Twoich oczach
Ukaże się łza
To uwierzę
Że naprawdę
Byłeś człowiekiem


KOLEJNA PROŚBA

Dokończ swe dzieło
Zanim
Śmierć nas pojedna
Bo ja
Nie wiem
Czy zbłądziłem
Tu tyle dróg
A nowe
Wciąż budują ci
Co chcą mieć racje
Tylko
Twój krzyż
Wciąż stoi
Na rozstajach
Jak stał


MONA MARIA

Podążyłem za twoim uśmiechem
Tam gdzie się kończył
Nie było pustki
Czekałaś na mnie
Z tajemnicą spojrzenia
I dłońmi
Gotowymi do objęcia
Wszystkich moich myśli
By nie bały się
Przyzwolenia


……….

Jestem
Dopóki mam nadzieję
I ona
Do mnie się przyznaje
Wyobrażam sobie
Co by było
Gdyby było
Ale
Na razie jestem
I nic
Nie wskazuje na to
Że jutro
Mnie nie będzie


TAJEMNICA

A wystarczyło
Tylko
Urodzić się
Resztę zrobiło życie
Dzień po dniu
Z przerwami na noc
Misternie tkało
Moją wrażliwość
Tak
Bym mógł zobaczyć
Że moje wiersze
Spełniają się tobą
I w każdym akapicie
Oczekujesz mnie
Z kolejna tajemnicą


………..

Nie żałuje niczego
Może tylko
Pochopnych słów
Które nie chciały czekać
I wyprzedzały czas
Ja
Tylko chciałem wiedzieć
Wcześniej
Czy mnie kochasz
Przecież
To takie oczywiste


PYTANIE

A jeżeli
To wszystko
Nie ma sensu
To co jest sensem
Pokaleczona wiara
Nie obroniła się Bogiem
Śmierć
Litowała się wcześniej
A zdziwienie żywych
Przerosło cały płacz
Nie pytam dlaczego
Pytam
Czemu ma to służyć


WISŁAWIE ZAMIAST REKWIEM

Kolejnego wiersza nie będzie
Muszą wystarczyć te z wczoraj
I jeszcze z wczoraj
Jak sięgam pamięcią
Zawsze
Miałaś coś do napisania
Tak nagle
Zgasiłaś papierosa
I poszłaś spać
Dlaczego
Nie nakręciłaś budzika
Ten sen niczego nie wróży
A ja
Nie potrafię go przerwać
Nie powiedziałaś
O której mam cię obudzić


RAWKI DWIE

Schodziłem nogi
Na górę gór
Jednej i drugiej
By zapachnieć potem
A czas co kroczył przede mną
Pokazał zimę w odwrocie
Jak na wielkanocnej babie
Tylko zamiast lukru
Śnieg po kolana
A zaciągnięty horyzont
Miał zepsuty zamek
By go otworzyć
Na całą głębię spojrzenia
Tylko wiatr Co nie zdążył przeprosić
Że znika
Uleciał gdzieś nad Ukrainę
Pozostawiając mnie
Na granicy ziemi i nieba
Z świadomością
Że wracać trzeba


POŁONINA CARYŃSKA

Nagi
Bez możliwości ukrycia
Ciekawości
Ubieram myśli
Spojrzeniem
Po zboczach
Zeszłoroczne dywany
Z zasuszonych połonin
Przerastają
Świeżą zielenią
Wkrótce ożyją borówki
I znikną resztki śniegu
Na Rawkach
Gdy tylko wypatrzy je słońce
Stawiam ostrożnie kroki
By nie rozdeptać
Czarnego żuczka
I jego braci
Co też na szlaku
Szukają swoich połowic